Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Do biesa, zawołał Roger, nawet bez bólu! To mi prawdziwa siła! Składam broń przed tobą mój chłopcze. Nie pokuszę się już o kradziony całus... przynajmniej przy tobie.
— Ani inaczej, odpowiedział Gaston ze zwykłą słodyczą.
— Myślisz może, żebym się bał?
— Nie, nie bałbyś się pan nikogo tylko samego siebie.
— Hę? Jak on to mówi? zawołał zdumiony Roger, bo Esperance wypadł ze swojej roli i przemówił poprawnym językiem.
— Chciałem powiedzieć, odparł nie zmięszany Gaston, że pan hrabia nie wygląda na człowieka, któryby chciał kiedykolwiek dopuścić się nikczemnego uczynku.
— Patrzcie! rzekł Roger wzruszony, usiądź no i powiedz mi kto cię nauczył myśleć i mówić.
Pospieszyłem powiedzieć Rogerowi, że tego młodego człowieka wychowywał pewien naturalista z sąsiedztwa.
— Pan markiz Salcéde? rzekł Roger. Dopiero co przedstawiono mnie panu Alfonsowi na wieży — a nachyliwszy mi się do ucha dodał: kochanek baronowej, to daje wiele do myślenia.
— Pan hrabia już ubrany, rzekłem do niego, trzeba wracać do mamy; nie widziała pana od sześciu miesięcy, niech się panem nacieszy.
— Masz słuszność, odpowiedział, przepędzę z matką godzinę, potem przyjdę położyć się wcześnie, bo jestem jeszcze zmęczony tą nocną jazdą. Obaczymy się wkrótce, rzekł do Gastona podając mu rękę.
— Z wielką przyjemnością, odparł młody człowiek z serdecznością przez którą przebijało się głębokie wzruszenie. Prędko to serce czułe już pokochało brata; przedsięwziął sobie nigdy mu się nie