Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Matka bała się mnie przerazić tą wiadomością i ociągała się. Ale jutro wszystko się skończy, ja sam powrócę jej starszego syna.
— Czy to już postanowione?
— Tak; rano pójdziemy do niej oba.
— A jeźli to postanowienie jest wprost przeciwne jej woli?
— To niepodobna. Nie ma mowy o tem.
— A gdybyś pan spróbował zapytać się jej pierwej i pokazałoby się, że sobie tego wcale nie życzy?
Roger popatrzył na mnie badawczo i zaczął szybko chodzić po pokoju.
— Wiem już, rzekł zatrzymując się, matka moja nie chce wobec nas ganić naszego ojca i nie życzy sobie, żeby w oczach ludzi uchodził za szaleńca. Ale nie ma sposobu zaprzeczyć temu, chyba.......
— Chyba, pochwyciłem z przekonaniem ale nierozważnie, chyba, że wygnanie Gastona zechcą złożyć na karb jakiego podejrzenia zazdrości nieuzasadnionej zapewne! dodałem, widząc, że usta Rogerowi pobladły. — Zazdrość czyni nas często niesprawiedliwymi, to więcej namiętność niż choroba. Ale powiedz mi pan, dla czego upierasz się koniecznie, żeby wszystkie wróble na dachu wyśpiewały nieszczęsne familijne przywary lub umysłowe cierpienia ojca pańskiego...... Roger uspokoił się na chwilę.
— Gdyby nawet ojciec mój zazdrosnym był o najpiękniejszą i najdoskonalszą z kobiet, przypuszczam! ale trwać lat dwadzieścia w takiej namiętności pomimo najcnotliwszego jej życia i nawet w godzinie śmierci nie przywołać do siebie starszego syna, to nie do darowania. Widzisz, że niepodobna zaprzeczyć obłąkaniu! A i matka także nie ma prawa pozbawiać swego syna majątku i imienia dla błahych pobudek.