Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiść Rogera. Chciał mnie zabić, wyrzucił mnie za drzwi i zamknął z wściekłością drzwi na klucz za sobą.
Pan Salcéde widząc mnie rozżalonym, zaczął mnie łajać łagodnie. — Nie wątpię, że nie miałeś pan złego zamiaru, rzekł do mnie, jednakowoż popełniłeś pan ciężki błąd. Od chwili, w której Roger poznał Gastona jako swego brata, nie powinno było być mowy o adoptacji.
— Jednakowoż trzeba było za jakąbądź cenę wstrzymać zbytnią porywczość Rogera.
— Za jakąbądź cenę? nie, tem bardziej, że nie przeszkodzisz pan niczemu. Jeżeli Roger jutro myśli mówić z matką, ona nie wspomni nawet o mnie i przyjmie z radością jego uniesienia serdeczne.
— Więc radźmy co na to. Dopiero północ, pójdźmy do hrabiny, wyznam mój błąd a pan wynajdziesz sposób na wszystko.
— Nie ma żadnego sposobu.
— Jakto nie ma?
— Roger zawsze cierpieć musi z powodu rzuconego w jego umysł zamętu, a matka, gdyby mu wspomniała o moim zamiarze, spotęgowałaby tylko tę boleść. Trzeba ją przestrzedz, napiszę do niej, a pan się podejmiesz tego poselstwa. Staraj się pan widzieć się z nią przed przybyciem Rogera.
Bierna rezygnacja Salcéde’a oburzyła mnie.
— Więc pan markiz opuszczasz swoje stanowisko i poświęcasz Rogera, pozwalając mu dźwigać cały ciężar nieszczęść i błędów jego rodziny?
— Zanadto jest szlachetny, żeby się uskarżać na to. Nikt nie będzie obwiniać ojca w obecności syna, a ponieważ p. Ferras opowiedział mu najrzetelniejszą prawdę, będzie więc czerpać z niej siłę zwyciężania przykrych swoich uczuć i myśli?