Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na zawsze nieszczęśliwym, a ja, który chciałem zbawienny wpływ wywrzeć na przyszłe jego życie, sprawiłem mu tylko boleść moją przysługą.
Rozmyślania moje przerwał mi cichy skrzyp otwierającej się furtki. Zbiegłem szybko na dół i zaprowadziłem zziębłego i zamyślonego Rogera do ogniska.
— Nie gniewa się pan na mnie? zapytałem go. Gdybyś pan wiedział, co wycierpiałem, przebaczyłbyś mi.
— Nie mówmy o tem więcej! odpowiedział ostro i nakazująco — która to godzina? zegarek mój nie idzie i nie mam najmniejszego wyobrażenia, jak długo szedłem tu z Leville.
— Czwarta; czyś się pan nie kładł wcale?
— Nie mogłem oka zmrużyć i postanowiłem wyjść po cichu, aby nie zbudzić nikogo i przyjść tu raniutko, aby uściskać moją matkę. Czy spi spokojnie? Nie niepokoiła się o mnie?
— Nie, bo nie wiedziała o niczem.
— Pan markiz nie był u niej?
— Ze mną tylko się widział i nie wchodził tu nawet.
— Co ci mówił?
— Że naznaczyłeś mu pan tu schadzkę na dziewiątą.
— Czegóż tu siedzisz i nie kładziesz się spać? Założę się, że matka wie coś i że była cierpiącą.
— Przysięgam panu że nie. Tak samo tu jak i u siebie byłbym się nie położył, nie zobaczywszy wpierw pana.
— Czegóż się niepokoisz u djabła? Aha, prawda, przeczytawszy mój list, myślałeś, że pojechałem do Indyi. Byłbym nawet tak zrobił, ale Gaston przedstawił mi, żem tego robić nie powinien, a pan Sal-