Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i ucałowałem go w rękę, którą przez sen szybko schował pod kołdrę. Miałem już wychodzić, kiedy usłyszałem kroki na krytych schodkach; nie chciałem już widzieć nikogo, wcisnąłem się więc między łóżko a ścianę i położyłem się na ziemi. Poznałem głos Salcéde’a:
— Szósta godzina, Karolcia niebawem wstanie.
— Tak jest — odpowiedział Gaston — Poczekajmy chwilę, zaraz zejdzie na dół. Na kominku już się pali.
— To pewnie Karol pospieszył się, przewidując przybycie Rogera, ale on wróci dopiero o dziewiątej. Mam czas pomówić z twoją matką.
— Słyszę już skrzypnięcie drzwi na górze — odpowiedział Gaston. — Pójdę powiedzieć Karolince, że pan tu czekasz na panią. Gaston wyszedł. Salcéde chodził wolnym krokiem po pokoju i nie spojrzał nawet na rozburzone łóżko. Rogera i słychać nie było. Czy Salcéde myślał tu mówić z hrabiną jeszcze przed przybyciem Rogera? W takim razie przekonałbym się raz dowodnie, jakiego rodzaju stosunki wiążą ich ze sobą. Teraz wiedziałbym na pewne, czy odgrywałem hańbiącą czy zwycięzką rolę w historji tej rodziny. Znałem twardy sen Rogera i nie potrzebowałem się obawiać jego obecności przy tej schadzce.
Zresztą nie było już czasu namyślać się, bo za chwilę wszedł Gaston. Pani już wstała, — powiedział do pana Salcéde. — Karolcia uwiadomiła ją, że pan czekasz na nią, i kazała powiedzieć, że zejdzie tu natychmiast. Powiedz jej pan wszystko, bo ja nie miałbym odwagi mówić z nią pierwszy.
— Czy wrócisz zaraz?
— Niech pan każe Karolci, by mnie zawołała, będzie w pokoju na górze.