Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podejrzenie nie mogło się w nim zrodzić. On wie, że tak jak on nie skłamałem nigdy!
— Dzięki Bogu, kochany panie Salcéde, Roger wie o mnie to samo. Dla czegóż nie powiedzieć prawdy obudwom moim synom, kiedy tak łatwo zaprzysiądz ją przed Bogiem. Sądzisz pan, że Roger nie ma tak czystej duszy jak Gaston?
— Nie odpowiadaj pan, drogi panie Salcéde, zawołał Roger i jednym skokiem rzucił się w objęcia markiza. — Drogi panie markizie, nie odpowiadaj pan. Nie godzien jestem Gastona, wiem to, i pozwólcie mi się wyspowiadać teraz, kiedy.... O mamo! nie odbieraj mi odwagi. Jak ty na mnie patrzysz!... czy myślisz....
— Zkądżeś się tu wziął, co tu robisz? zapytała go hrabina. W dźwięku jej głosu czułem lekki wyrzut.
— Wraca z Léville, pochwycił Salcéde, nie chcąc, żeby się domyśliła zwątpień Rogera. Wiedział zapewne, że pani tu jesteś, a przyjechawszy bardzo rano, nie chciał panią budzić i tak jak stał rzucił się na pierwsze lepsze łóżko.
— Nie, to nie tak było! odparł Roger, przyjechałem z Léville, żeby mówić z tobą o naszem szczęściu i będę o niem mówił... Prawda, że byłem znużony i że zasnąłem, a nawet dość mocno spałem, bo nie słyszałem, kiedy Karol wyszedł i kiedyś ty mamo weszła. Śniłem o tobie, a głos twój kołysał mnie do snu jak dawnemi czasy, kiedy małem chłopięciem usypiałaś mnie twoją modlitwą; potem słyszałem przez sen twoje słowa i tak mi było dobrze, że ócz bałem się otworzyć, abyś mi nie znikła; nie ruszałem się długo, póki nie pochwyciłem wyraźnie znaczenia słów twoich. Rzeczywistość przeniosłem nad marzenie i skoczyłem radośnie w objęcia tego zacnego człowieka, którego proszę o przebaczenie...