Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mój kochany, że w wilją tego zdarzenia mówiłem z nim jakbym był starszym jego bratem: — Strzeż się, rzekłem mu, nie kochasz baronowej, okłamujesz ją.
— Nie okłamuję jej, nigdy jej nie mówiłem o miłości.
— A przecież jesteś zakochany, wszyscy to widzą; więc chyba kochasz inną.
— Nie jestem zakochany.
— Salcéde, kłamiesz, dzieckiem jesteś a jam cię miał za dojrzałego człowieka. Mylisz się, jeżeli spodziewasz się mnie oszukać; zbyt jasno patrzę na świat i ludzi.
— Obrażasz mnie, odpowiedział mi. Zanadto cię kocham abym mógł lekceważyć twój honor. Jeźliby kto inny odważył się wątpić o mojej prawości, żądałbym od niego zadośćuczynienia.
Mówił z zapałem, i tak wymownie wspominał o dobroci mojego ojca dla niego kiedy był jeszcze dzieckiem, o opiece jaką go otoczyłem kiedy był już młodzieńcem, że zwiódł mnie, zwyciężył. Był jednak nakoniec tyle nierozsądnym że wyraźnie powiedział, iż więcej ma szacunku dla mojej żony jak ja, skoro mogą mnie niepokoić składane jej hołdy i wzbudzać we mnie podejrzenia. Wtedy dopiero zapomniał się i uniósł. Mówił mi o niej z takim zachwytem jakby była świętą. Wtedy poznałem, jak ją kocha namiętnie. Nie dałem mu poznać, że go pojąłem, udałem że liczę na jego nieskazitelny honor, on sam może jeszcze wierzył w siebie. Płakał, uściskaliśmy się, ale nie traciłem go z oczu. Prosiłem go, aby nie tańczył z hrabiną, posłuchał mię, ale żal jego był aż nadto widoczny. Musiała mu robić wyrzuty, a wtedy wybuchnął. Wszystko to tak szybko po sobie następywało, że nie mogłem przewidzieć tego spotkania... Pod memi oczyma!... Co za bezczelność! Nie nigdy nie przebaczę! A żona... usunę ją od świata,