Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i trapiłem się myślami o rolę, której się podjąłem, i o zadaniu, z którego miałem się wywiązać.
Wahałem się jeszcze co do jednego ważnego punktu. Czy miałem się przedstawić jako zaufany pana Flamarande i znany tu powszechnie, czy przebrany do niepoznania, zjawić się jako obcy zupełnie? I jedno i drugie miało swe strony niebezpieczne. Nagle przyszła mi do głowy myśl nieszczęśliwa, która zdawała mi się z razu najszczęśliwszym pomysłem zapewne dlatego, że zastała mnie nieprzygotowanym do oparcia się jej. Przypadek sprowadził mnie tu pod nieprzewidzianemu okolicznościami, dlaczegóż nie miałbym z tego korzystać? Nikt nie wiedział o moim pobycie w tem miejscu; mogłem bez żadnego niebezpieczeństwa dla Gastona zostawić go w tym żłobku, a Micheliny, którzy do dnia obchodzą swoje stajnie, zastaliby go tu śpiącego. Była jeszcze noc, a ponieważ wszedłem tu nie widząc żywej duszy i nie widziany przez nikogo, mogłem również wyjść ztąd niepostrzeżenie, udać się znaną drogą do Montesparre i wszelki ślad zatrzeć za sobą. Zostałoby tylko dziecko, które nie znało mego nazwiska i które nie było jeszcze w stanie udzielić jakichkolwiek wskazówek o mnie lub o sobie samym.

XXXI.

Obawiałem się przecież, czy Michelin’y zechcą sami zająć się nim natychmiast z prawdziwego miłosierdzia i czy nie uczynią kroków do odstąpienia go komukolwiek. Pisać wydało mi się rzeczą niebezpieczną; zresztą była noc i nie miałem czem pisać. Przyczepiłem więc tylko bilet tysiącfrankowy do kapelusza Gastona, z postanowieniem uregulowania później środków jego utrzymania. Potem zbliżyłem się do niego, i delikatnie, aby go nie obudzić, ucałowałem serdecznie.