Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chustkami na szyi, niektórym wyglądały z kieszeni rękojeści pistoletów. dwóch czy trzech uzbrojonych było w potężne pałki, a wszyscy mieli duże noże za pasem. Zaczepiłem jednego z nich, który wydawał się przystępniejszy i zapytałem, kiedy odbić ma statek. Powiedział, że puszczą się w drogę zaraz z odpływem morza i wyrażał zadowolenie z porzucenia portu, w którym nie było szynków i wesołej muzyki, a klął przytem tak straszliwie, że starałem się coprędzej uciec od niego.
Wolałem pomówić z Ransonem, lepszym jeszcze od swych starszych towarzyszy; chłopiec wyszedłszy z oberży, przybiegł ku mnie, prosząc, bym mu kupił butelkę ponczu.
Oświadczyłem, że nie uczynię zadość jego żądaniu, ponieważ ludzie w jego i moim wieku nie powinni używać upajających trunków.
— Poczęstuję cię za to szklanką piwa — rzekłem.
Skrzywił się, nazwał mnie sknerą, jednakże rad był choć piwem ugasić pragnienie; niebawem znaleźliśmy się obaj w izbie na dole w oberży, pijąc i jedząc z apetytem.
Przyszło mi na myśl, że ponieważ właściściel zakładu jest dawnym stron tych mieszkańcem, należałoby się z nim zaprzyjaźnić. Zapraszałem go, żeby usiadł przy nas, ale nie chciał, widać, zadawać się z takimi biedakami, jak ja i Ranson. Wychodził już z izby, gdy go przywołałem, pytając o pana Rankeillor’a.
— To bardzo uczciwy człowiek — zapew-