Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lekki wiatr północno-wschodni dąć zaczął, deszcz przestał padać a słońce wyjrzało z za chmur.
Tu wyjaśnić muszę kierunek drogi, którą płynął nasz statek. Tego dnia, gdy zapadła tak gęsta mgła, że statek nasz najechał na łódź Alana, znajdowaliśmy się w pobliżu Hebrydów, a w dzień bitwy płynęliśmy obok wyspy Eriska. Aby dostać się do Limche-Loch, najwłaściwiej było przepłynąć przez środek archipelagu; kapitan jednak bał się narazić statek na krążenie dokoła licznych wysepek i wolał skierować drogę na zachód, wzdłuż południowych wybrzeży wyspy Mall.
Wiatr zrazu pomyślny, wzmagał się stopniowo, tak, że w południe bałwany bić zaczęły wysoko. Poranek przytem był bardzo przyjemny, słońce świeciło jasno, rzucając złociste promienie na górzyste wysepki rozsiane po morzu. Alan i ja siedzieliśmy w kajucie, przy drzwiach otwartych, paląc wonny tytoń kapitana. Opowiadaliśmy sobie wzajemnie dzieje naszego życia, a co najważniejsze, nabyłem od mego towarzysza dużo wiadomości o kraju, gdzie miałem wylądować niebawem. W owych czasach blizkich wielkiej wojny partyzanckiej, człowiek nawiedzający te dzikie strony, musiał wiedzieć, jak postąpić mu wypadało.
Pierwszy dałem przykład szczerych wywnętrzeń; opowiedziałem Alanowi smutne przygody moje, których słuchał z zajęciem; tylko gdym wspomniał o moim poprzednim opiekunie, pastorze Cambella, Alan wpadł w złość,