Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kiedy wojewoda stanął na progu pracowni arcykapłana chrześcian, zwróciła się na niego para czarnych oczu, których blask odbijał dziwnie na tle zwiędłej, zmarszczkami pokrytej twarzy.
I świeży, jeszcze młody głos zapytał:
— Ty jesteś Winfridus Fabricyusz?
— Ty wiesz, świątobliwy ojcze — odrzekł wojewoda, zbliżając się z pochyloną głową do biskupa.
— O twojej żarliwości dla naszej wiary — mówił Syrycyusz — doniósł mi biskup Wienny. Moje błogosławieństwo pozdrawia cię w Rzymie. Podnieś się — dodał, uczyniwszy nad wojewodą, który ukląkł przed nim, znak krzyża — i mów, jaka troska przywiodła cię do mnie.
Wskazał ręką na drugie krzesło.
Fabricyusz usiadł i milczał. Onieśmieliły go te rozumne oczy, patrzące na niego tak przenikliwie, że nie mógł ich siły wytrzymać.
Przyszedł do biskupa po radę i wskazówki. Chciał się od niego dowiedzieć, w którym z senatorów znalazłby chętnego pomocnika w walce przeciw bałwochwalcom. Ale od arcykapłana chrześcian wiała taka powaga, że słowa poufałe skonały na jego ustach.
— Wiem także, z jakiem poleceniem przybyłeś do Rzymu — zaczął biskup. — Gdy pobędziesz jakiś czas w Italii i przypatrzysz się bliżej tutejszym stosunkom, zrozumiesz sam, iż gwałtowne wykonanie edyktu imperatora Teodozyusza sprowadziłoby na państwo wielką burzę. W Konstantynopolu i Wiennie nie znają stanu umysłów Italii.