Przejdź do zawartości

Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ca, napastnicza, m, otacza tu — rzecbyśmy gotowi jestestwo względem siebie bierne, n, ogarnia je i podbija, nie naruszając konstytucyjnych jego pozorów, które najmniejszego oporu nie stawiły. Potężny nachodzi słabeusza i domem jego owłada; nie możebności w tém jeszcze nie ma. Lecz przypuśćmy stosunck odwrotny; przypuśćmy, że słaby uderza na mocnego, n na m, święcona kreda na czarnoksięzką stal, jagnię na wilczą jamę, Ś-ty Paweł na Nerońskie saturnalje. Jest-że do czegokolwiek podobném, jest-że zgodném z logiką i doświadczeniem, ażeby w takich razach „pokorny i cichy prawa swe narzucił wielmożnikowi? — A jednak właśnież, gdyby nawet twierdzących w téj mierze przykładów nie było w przyrodzie, gdyby nie znały ich ani dzieje ani serce ludzkie, jeszczeby i w takim wypadku znalazł się dowód, że na świecie istotnie są rzeczy, o których ani się kiedy śniło filozofom. Dowód ten złożyłaby nam, w ostatnim razie i klechda słowiańska o Madeju. Bo téż, śród nieprzeliczonéj chłopskiéj czeredy turkusów, szmaragdów, opalów, topazów, onyksów, jest to prawdziwy, gminnego wytworstwa, wójt-brylant o sympatycznych przymiotach bursztynu...
Gdy biorąc prześliczną tę legendę do rąk, sławimy w niéj ukochane od wicków cnoty rodowéj odpowiedzialności, cementowe te cnoty wszelkich trwalszych towarzyskich związków; gdy rozważając szczegółowo treść podania, zastanawiamy się nad zagadkowym cyrografem, na mocy którego rodzic oddaje w posiadłość szatanowi to, czego sądzi że w domu nie ma, a w domu właśnie już było dziecię (o milionach dusz swoich często w ten sposób nie wiemy); gdy w końcu, śledząc za biegiem zagadnień wysnuwających się boleśnie z założenia wstępnego, dochodzimy do punktu, w którym się zagadnienia owe wywiązują w tryumf dla niesłusznie pokrzywdzonych i w miłosierne przebaczenie dla zbrodniarzy czyliż nie jesteśmy przekonani, czyliż nie jesteśmy pewni, że mamy tu przed sobą utwór z krwi i ciała nowożytny, utwór na wskroś owiany i przejęty duchem chrześciańskim? Tymczasem wszakże pogląd nasz, tak sformułowany, w połowie tylko czci prawdę. Gdyż, jeżeli obecna dążność, obecna myśl powieści, jest w rzeczy saméj pochodzenia nowoczesnego, średniowieczno chrześciańskiego, to natomiast jéj forma, kształt, jéj właściwości zewnętrzne, przy baczniejszém zastanowieniu, wykazują rodowód bez porównania dawniejszy; noszą na sobie piętno pogańszczyzny odwiecznéj. Nie ma zaiste w baśni naszéj ani jednéj zasadniczéj cechy, nie ma w odkamieniałym naszym Madeju ani jednego główniejszego rysu, któryby nie był świadectwem wyrazistém, dotykalném, że nasz król-brylant należy do téj saméj plemienno-krysztalizacyjnéj gleby, z któréj powstały święte hymny Wedyjskie. Ponieważ zaś każda forma o własną się treść dopomina, ztąd koniecznie wnosić trzeba, że w podaniu naszém tkwila téż ongi i idea nieskończenie starsza, starożytniejsza od téj, jaka w niem zwycięzko osiadła od lat dopiero może tysiąca. Niektóre z odblasków przedpotopowéj owéj idei, migocące jako blade światło jutrzenki przy wzeszlém słońcu, dziś jeszcze nawet pochwycić można.