Przejdź do zawartości

Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jest dawna powieść. — W dalekim Tybecie,
W biednym Erynie i w naszym powiecie
Bajarz wioskowy jednako ją gwarzy:
— Była księżniczka przenajgładszéj twarzy,
Włości szerokie, i skarby w komorze,
I mleko ptasie dziedziczyła może, —
Lecz szczęścia biedna nie miała do ludzi.
Raz w czarowniku nienawiść obudzi, —
A więc ją zaklął, i dwór jéj, i łany,
Ludzi i trawy na sen nie przespany.
W okół na straży ustawił poczwary,
A daléj ponęt wszelakich bez miary,
A daléj legło pustkowie i woda.
I rzekł w zaklęciu, że księżniczka młoda
Wtedy dopiéro z uśpienia się zbudzi,
Kiedy się znajdzie mąż najśmielszy z ludzi,
Przełamie trudy, powaby i strachy,
Zbrojno w uśpione dostanie się gmachy,
I na jéj widok miłość w nim zagości,
I ust jéj dotknie całunkiem miłości.
I tak się stało, jak czarodziej spłata:
Spała królewna dni, miesiące, lata...

Snuły się wieści przez góry i morza,
Młodzież im ucha nadstawiała hoża, —
Przeróżni zewsząd ciągnęli rycerze,
Co senną zbudzić pragnęliby szczerze.
Lecz jednych zmogły pustynne upały,
Drugich rozkosze w pół drogi wstrzymały,