Przejdź do zawartości

Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Bogaty szlachcic w murowanym dworze, mieszkał nad Wisłą. Wszystkie okna tego dworu wychodziły na wspaniałą rzekę: nie było żadnego, ani od strony gościńca, ani téż obszernego gumna. Długa aleja lip, między któremi przechodziła droga do dworu szlachcica, zarosła trawą i chwastem, wskazywała, że nie wiele sąsiadów to samotne siedlisko odwiedza, że nie znajdziesz tu dawnéj gościnności.
Pan tego dworu od lat siedmiu dopiero się z dalekiego powiatu sprowadził; ale wieśniacy mało go znali, i nawet z bojaźnią unikali: okropne bowiem powieści biegały o nim.
Z bogatych rodziców urodzony nad brzegami Sanu, od kołyski nieszczęśliwa mu przyświecała gwiazda: miał oczy uroczne, które chorobę i śmierć ludziom zadawały. Kiedy spojrzał w złą godzinę na bydlę, zaraz zdechło; jeżeli co pochwalił, niszczało zaraz. Ojciec i matka ze zgryzoty pomarli, a pan uroczny — jak go w okolicy nazywano, gdzie nienaliczone zrządził swojemi oczyma szkody, przedawszy po rodzicach majątek, przeniósł się nad brzegi Wisły, i zamieszkiwał dwór murowany. Wszystkich pooddalał ludzi, zostawiwszy jeno domownika starego, który go na ręku wypiastował, i któremu jedynie złe oczy pana nie szkodziły wcale.

Pan uroczny rzadko wyjeżdżał z domu, bo za jego oczyma ciągnęły się klęski, śmierć i choroby: dlatego ciągle siedział obok pana stary sługa, co go ostrzegał, gdzie wieś, miasto, czy człowieka zobaczył; wtedy pan zakrywał oczy nieszczęśliwe, albo je spuszczał, i zapatrywał się na wiązkę grochowin, zawsze w nogach położoną[1].

  1. Oczy uroczne, zapatrując się niemi na suche grochowiny, nie mogły szkodzić nikomu: grochowiny się jeno zsychały więcéj. Podobnie oczy bazyliszka, działały na rutę, skoro bowiem na nią spojrzał, całą utracała świeżość i zieloność.