Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawano. Musiałam piastować dzieci, nosić wodę, czyścić trzewiki, sprzątać i obsługiwać dziedziczkę.
Był tam pewien inspektor, który jął za mną łazić. Kapało mu z oczu i miał zajęczą wargę. Pewnego wieczoru, gdym szła spać do komory chwycił mnie za ramię. Ale mu rozbiłam kamienny dzbanek na głowie. Zaryczał jak byk, zbiegli się wszyscy, on zmyślił jakąś bajkę, a mnie wyrzucono tejże jeszcze nocy ze dworu.
Poszłam, ale wróciłam nazajutrz wieczór. Nie mając schrony wałęsałam się wokoło podwórza i dworu. Nie byłam zmęczona, ani głodna, chciałam tylko odpłacić swą krzywdę. Chciałam podpalić wszystko. Ale sił nie starczyło. Co noc chodziłam na to miejsce. Spać nie mogłam zupełnie. Ciągle mi się zwidywał pożar, ogarniający wszystko, dwór, stajnie, bydło, siano. Trzeszczały belki, wyły psy na łańcuchach i skomlały dzieci. Wspomniałam, jak to dziedziczka, w czasie Gwiazdki wszystkich obdarzyła, prócz mnie. Dostałam wprawdzie trzy jabłka i garść orzechów, ale mi kazała iść precz, cerować pończochy Anny Marji.
W końcu, podczas włóczęgi i szukania sposobności padłam wyczerpana. Nadszedł żandarm, chciał spisać protokoł, ale zemdlałam i skończyło się na niczem. Szkoda, żem nie podłożyła ognia. Wszystkoby wówczas poszło inaczej i nie musiałabym jechać z kapitanem, zmuszona przez matkę. Dałam mu się namówić wzamian za niebieską suknię z aksamitu i liche lakierki. Nie wiedziałam wówczas całkiem o jego ugodzie z matką.
Odsunęła wstecz krzesło i pochylona, sparła czoło o brzeg stołu.
— Ach... ach! — jęknęła z głębi przerażnej zadu-