Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pisywać weksle. Cztery miesiące tak upływały, bez żadnego widoku polepszenia. Nie pozostawał mi teraz żaden promyk nadziei. Widocznie owe osoby nieznane, jakie od lat dziecięcych czuwały nademną, opuściły mnie. Być może podupadły majątkowo a może umarły. Wierzyciele grozić mi poczęli, komornicy znaleźli drogę do pałacu. Dostarczyciele spożywczych produktów zaprzestali dawać na kredyt, nawet i twarze służących, którym nic dłużny nie byłem, spochmurniały, wyrażając niepokój i obawę. Zwątpienie wciskać się poczęło w umysły otaczających. W głębi duszy, surowo potępiałem sam siebie, bo jakże usprawiedliwić postępowanie tego, który zaciąga długi, wiedząc, że ich zapłacić nie będzie w stanie? A jednak mimo to wszystko, nie miałem siły wyrzec się próżnowania, zbytków i roskoszy. Brakło rai odwagi do zajęcia się jakąkolwiekbądź pracą. Zresztą, w jaki sposób zarabiać na życie? Postanowiłem więc umrzeć i gdyby nie twoje ocalenie, kochany baronie, nie żyłbym już obecnie!
Żądałeś odemnie spowiedzi z mojego życia, masz ją w najdrobniejszych szczegółach. Znasz mnie teraz tak dobrze, jak ja znam siebie. Czy jesteś wszelako pewnym, iż mi wyświadczyłeś przysługę wytrącając mi z ręki rewolwer, który bez skandalu, cicho, byłby mnie wyzwolił od trosk i niemożebnej do zwalczenia egzystencji.
— Tak, jestem tego pewnym! rzekł baron, jak również mam pewność co do innej jeszcze okoliczności.
— Jakiej?
— Co do tej, o której mi wcale nie powiedziałeś.