Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aby nie potrącić którego z tych panów.
— Jakto? powiadasz.
— No, jest ich tam czterech, którzy tyle przy kartach wypili szampana i Chartreus’a, że na nogach się utrzymać nie mogli. Śpią rozrzuceni po kątach salonu.
— Oktawiusz jest także?
— Ma się rozumieć. Biedny chłopiec! Doprawdy, panie baronie, żal mi go bardzo!
— Masz dobre serce.
— Och! on nie doczeka urządzenia nowego cmentarza na Mèry-sur-Oise! Pojedzie pociągiem kurierskim, całą siłą pary, sam nie spostrzegłszy się nawet. Radzę mej pani aby zawczasu grób zamówiła dla niego. Mam słuszność, nieprawdaż?
— Źle mówisz! Ja czuwam nad nim. Oktawiusz jest moim protegowanym.
— Przyznam, panie baronie, że to djabelna jakaś protekcja! Zresztą jego to tylko dotyczę i pana. Pamiętaj pan jednak zawczasu zamówić remizę u przedsiębiorcy pogrzebowego.
Croix-Dieu usiłował się uśmiechnąć z owego ponurego żartu, nie zdołał jednak tego uczynić i przygryzł tylko usta.
Pokojówka otworzyła drzwi do salonu, przez który przejść było trzeba, chcąc dostać się do buduaru.
Uderzony dziwnym i zarazem smutnym widokiem, baron zatrzymał się w progu.
Ów salon był to obszerny pokój kwadratowy, bogato, ale bez gustu umeblowany. Na ścianach, obciągniętych jedwabną ponsową materją, wisiały obrazy śre-