Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na serjo, poczęła Fanny, niezmiernie mi wiele zależy na szczęśliwym wyborze planu przyozdobienia mego buduaru, o czem pisałam w tym liście. Wyobraź pan sobie, że śnię o jakiejś nadziemskiej kreacji, o czemś dotąd niewidzianem, wytwornem, niezrównanie zalotnem. Czy jednak będziesz mi pan mógł poświęcić tygodnie, miesiące?
Jerzy miał już odpowiedzieć: Poświęciłbym ci całe me życie! Myśl jednak o zasadzce wstrzymała mu na ustach wyrazy.
— Będziesz pan przychodził codziennie, wszak prawda? mówiła Fanny z odcieniem naiwnej radości. Przyjedziesz z rana, a odjedziesz wieczorem. Śniadanie i obiad razem jeść będziemy. Będę patrzyła na pańską pracę przez dzień cały, a jeśli palisz, będę ci zwijała cygaretki. Ani chwili nudów! jakaż rozkosz, jakie szczęście! Zobaczysz, jak szybko ubiegną nam godziny! No, kiedyż pan rozpoczniesz i od czego?
— Rozpoczniemy, jak tylko pani zechcesz, odpowiedział, lecz w kłopotliwem jestem położeniu co do udzielenia odpowiedzi na drugą połowę tej kwestji. Wiem, że chodzi tu o buduar, ale najmniejszego o jego wymiarach i kształtach nie mam wyobrażenia.
— To prawda! zawołała wesoło Fanny. Mówię jak dziecko! Są chwile, wierzaj pan, gdzie jestem strasznie roztargnioną. Bądź pobłażającym, kochany artysto! Otóż ci pokażę mój przyszły buduar. Pokój ten, uprzedzam, wydaje mi się obecnie być bardzo brzydkim i z pewnością zarówno panu się niepodoba. Kazałam go oświetlić, ażebyś mógł dobrze poznać rozmiary. Pójdź