Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spędziłem u niej cały wieczór przedwczoraj. A! jest to anioł!
— Doprawdy?
— Ale ów anioł jest zaślubionym niestety!
— Wiedziałem o tem.
— A ukrywałeś przedemną?
— Musiałem milczeć, przyrzekłem.
— Pojmuję. Fanny mi opowiedziała całe swe życie.
— Życie bez skazy, życie najczystsze, nieprawdaż?
— Tak, zupełnie jak mi przedstawiłeś. Spostrzegłszy w jej buduarze portret księcia, a niewiedząc z jakich powodów on się tam znajduje, uniesiony zazdrością, wyjść chciąłem. Fanny mnie zatrzymała. Natenczas pomimowolnie wyznanie miłości wybiegło z ust moich.
— Ach! do czarta! tego się właśnie obawiałem! Źle przyjęto owo wyznanie, jestem pewny!
— Przeciwnie. Fanny kocha mnie tyle, ile ja ją kocham.
— Powiedziała ci to? zawołał baron z doskonale udanem zdumieniem. Skoro tak, jesteś najszczęśliwszym z ludzi.
— Nie, mów raczej najnieszczęśliwszym!
— Dla czego?
— Ponieważ Fanny mi wyznała, że uważa naszą miłość jako nieszczęście dla nas obojga, że nigdy moją nie będzie, że nie chce widzieć mnie więcej i że ucieknie na krańce świata, gdyby tego było trzeba.
— Ha! uprzedziłem cię o tem.
— Wreszcie, wzruszona memi prośbami, postanowiła rozważyć to wszystko i pozwoliła mi być u siebie nazajutrz.