Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu tylko na ręku lub na ramieniu zrobić lekką ranę, dostateczną do powstrzymania pojedynku, z której mógłby się wyleczyć w ciągu tygodnia.
— Czy ów przeciwnik jest młodym?
— Tak.
— Dobrym strzelcem?
— Czwartego stopnia najwyżej.
— Będzież on zgodnie ze mną prowadził tę sprawę?
— O! nie. On weźmie ten pojedynek na serjo.
— Widzisz pan, w takim wypadku wystawiam się na ryzyko. Te niedołęgi, zapaliwszy się, zadają nieraz w swej niezręczności ciosy, szalenie niebepieczne i podczas, gdy pamiętamy, ażeby ich oszczędzić, otrzymujemy sami pięć albo sześć pchnięć w bok ostrzem stali, co nie jest drobnostką.
— Miałżebyś się obawiać? zaśmiał szyderczo Croix-Dieu; ty, taki dzielny, odważny?
— Obawiać? zawołał Grisolles, żartujesz pan chyba! Badam jedynie tę sprawę z punktu handlowego widzenia rzeczy. Mogę w tym razie panu usłużyć, nie mniej wszelako, jak za pięćdziesiąt luidorów.
— Za wszystko, w ogóle?
— Nie, pięćdziesiąt luidorów za pchnięcie szpadą, a piętnaście za drugą część sprawy.
— To za drogo!
— A więc niech będzie, ogółem sześćdziesiąt luidorów, pięć panu ustępuję, z warunkiem że połowę naprzód mi zapłacisz, a drugą połowę złożysz pan w kasie kawiarni Borgiów.
— Zgoda! odrzekł Croix-Dieu. A teraz posłuchaj.