Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będę dziś wieczór do niej z próżnemi rękoma, wyrzuci mnie za drzwi, jak to mama uczyniła dziś rano. Dwie takie sceny wygnania w jednym dniu, to za wiele! Ratuj mnie przez litość, baronie!
— Uspokój się, wydobędę cię z tego.
— Jesteś mym przyjacielem, prawdziwym przyjacielem, wybaw mnie więc najprzód z pierwszego a najcięższego kłopotu.
— Z którego?
— Z pod owego topora, zagrażającego mej egzystencji, z pod owej sądowej kurateli, uplanowanej przez mamę. Wyobraź mnie sobie pod władzą takiego pana notarjusza, w czarnych rękawiczkach, z teką pod ramieniem, który to jegomość ograniczy moje wydatki na utrzymanie stajni i pensję wypłacaną Reginie, a dalej wydzielać mi pocznie szczupłe porcje obiadu, w obec miljonów do których mam prawo po nieboszczyku mym papie! Ach! nigdy! Nie! nie pozwolę aby coś podobnego spełnić się miało, raczej czaszkę sobie rozsadzę wystrzałem!
— Nie byłoby to zbyt wesołem, zaiste, odrzekł śmiejąc się Croix-Dieu.
— Jakich wpływów użyć na matkę, powiedz mi, powiedz, baronie? Czego się chwycić w tem rozpaczliwem położeniu?
— Nic łatwiejszego, odparł Croix-Dieu, od ciebie to tylko zależy. Zmniejszyć wydatki do dnia pełnoletności. Rok prędko przeminie.
— Zmniejszyć wydatki? zawołał Oktawiusz z osłupieniem. W jaki sposób? Nowych nie przymnażam wcale.