Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyjścia. Nakreśliłeś więc szybko, zmieniając charakter pisma te oto kilka wierszy.
Tu sędzia śledczy wydobył z pośród mnóstwa nagromadzonych na biurku papierów list bezimienny i przeczytał go głośno.
— Następnie, ciągnął sędzia dalej, położyłeś ów list w widocznem miejscu, ukrywszy się po za jakimś sprzętem lub firanką, wstrzymując oddech, nakazując milczenie biciu własnego serca i oczekiwałeś, jak tygrys pod cieniem krzaka, czyhający na swą ofiarę! Pan Worms wszedł, spostrzegł list bezimienny, przeczytał go, a chcąc przekonać się bezzwłocznie, otworzył kasę. Nadeszła chwila stanowcza. Skoczyłeś do niego, jednym ciosem noża przebiłeś i uciekłeś, obładowany, jego pieniędzmi. Otóż ta wstrętna scena morderstwa i kradzieży, przedstawiona w najdrobniejszych szczegółach, ta scena, o której sądziłeś, iż na zawsze nieznaną pozostanie! Szczęściem, Bóg czuwa i oddaje w ręce sprawiedliwości nie gasnącą nigdy pochodnię. Cóż mi pan na to odpowiesz?
Gilbert blady jak śmierć, nie wyrzekł ni słowa. Osłupienie i groza w posąg zmieniły go prawie. Nic w nim nie było żyjącego, prócz oczu, błędnie patrzących przed siebie.
— Milczysz pan? zawołał Boulleau-Duvernet z oddźwiękiem tryumfu. Brak ci odwagi, ażeby zbrodni zaprzeczyć? Ha! dobrze czynisz, zachowując milczenie, żadne albowiem twe zaprzeczenie nie zdołałoby przyćmić tak jasnej prawdy. Mamy dzięki niebu ważniejsze dowody moralne, nie ulegające wątpliwości. Posiadamy