Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakiż to głupiec!
— Przybiegnie do mnie po dokonanej sprzeczce i zechce ażebym był jednym ze świadków w pojedynku.
— I przyjmiesz?
— Ma się rozumieć.
— A! jesteś baronie prawdziwym mężczyzną! Mało, spotkać można tak dzielnych ludzi.


∗             ∗

Wieczorem kapitan Grisolles udał się na widowisko, i zasiadł w pierwszym rzędzie krzeseł tuż po za orkiestra.
Nigdy dotąd nie miał podobnie bezczelnej i zuchwałej miny. Nigdy końce jego długich, czarnych wąsów bardziej zwycięzko podkręconemi nie były.
Podczas antraktów, stał zwrócony plecami do rampy, w kapeluszu na bok włożonym, z wygiętym torsem, lornetując obecne na przedstawieniu kobiety.
Za podniesieniem kurtyny, skoro Dinah Bluet ukazała się na scenie, kapitan objawiał swe uwielbienie z tak wielką energią, i tak hałaśliwie oklaskiwał młodą, aktorkę, że zwrócił tem ogólną na siebie uwagę.
Oktawiusz Gavard wychylał się z loży, patrząc zaiskrzonym wzrokiem na tego fanatycznego klakiera, którego zapał prostaczy i niewłaściwe brawa kompromitowały Dinę.
Tu i ówdzie głośne: „Tst... tst...“ słyszeć się dało.
Garybaldczyk obróciwszy się, rzucił na spektatorów tak dzikie i wyzywające spojrzenie, że każdy dla uniknięcia zwady z podobnie gminną osobistością, ustąpić jej wolał.