Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kabrjolet mijał okratowanie dziedzińca. San-Rémo siedział w nim obok pana de Grandlieu. Na ten widok serce młodej kobiety przez kilka chwil bić nagle przestało.
— Wyjść trzeba, szepnęła. Czy jednak znajdę siłę ku temu? Czy znajdę odwagę? Czuję jak gdyby umrzeć mi przyszło za chwilę.
I chwiejąca się wyszła z pokoju, dziwną jednakże sprzecznością jaka się zdarza w podobnych okolicznościach, w miarę jak schodziła ze schodów, trzymając się poręczy żelaznej, energia jej powracała.
Istnieją niebezpieczeństwa, jakie przerażając nas zdała, wydają się nam mniej okropnemi, skoro bliżej z niemi spotkać się nam przyjdzie.
Tak było z Herminią i Andrzejem San-Rémo. Młodzieniec zarówno przez czas swojej podróży drogą żelazną, jako i w drodze do zamku doznawał nie mniejszej trwogi i wzruszenia, jak pani de Grandlieu.
Spotkanie nastąpiło przy wejściu do salonu.
— Droga Herrninio, mówił z uśmiechem wicehrabia, oto przyjaciel, na przybycie którego oczekiwaliśmy. Potwierdź moje wyrazy, że z całą serdecznością przyjętym on w naszym domu zostanie.
Córka Klotyldy de Randal spojrzawszy na Andrzeja dostrzegła wzruszenie na jego twarzy, które zresztą bardzo naturalnie wytłumaczyć się dało pełnem ojcowskiej tkliwości przyjęciem starca.
— Upewniam pana, panie markizie, wyrzekła drżącym nieznacznie głosem, że przyjaciel mojego męża może tu liczyć na najżyczliwszą gościnność. Wszystko co od nas zależeć będzie, ażeby panu uczynić pobyt