Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwałtownością, iż zdawało się pęknie w kawałki.
— Do czarta! zawołał zrywając się Gavard, kto może dzwonić tak mocno o tak późnej godzinie? Obudzą matkę, gniewać się będzie.
Dzwonienie nie ustawało.
— Co robi Dominik i dla czego nie otwiera? mówił dalej. Sam wyjrzeć muszę.
Zaledwie wstał z krzesła, dzwonienie ucichło, nastąpiła chwila milczenia, po której przyśpieszone kroki dały się słyszeć od strony przedpokoju i Dominik ukazał się we drzwiach. Na jego twarzy widocznem było zmięszanie.
— Panie... ach! panie, zawołał.
— Co jest? Co się stało?
— Jakaś dama, młoda dama, widocznie jak gdyby obłąkana, pragnie koniecznie widzieć się z panem. Powiedziałem jej że pan...
Zanim to zdołał dokończyć, Dinah blada, z rozpuszczonemi włosami, bez kapelusza, wbiegła do pokoju, a padając nawpół omdlała u stóp przerażonego Oktawiusza, z wyrazem niesłychanej trwogi i rozpaczy wyjąknęła, składając ręce błagalnie:
— Ratuj mnie!.. Ocal... na Boga!..
— Ciebie ocalić, Dino? ciebie ukochana1? wołał zdumiony. Jakież zagraża ci niebezpieczeństwo? Czego się obawiasz?
— Chcą zgubić mnie, Oktawiuszu!
— Kto?.. mów... kto...
Dinah nie była już w stanie odpowiedzieć. Osunęła się na podłogę straciwszy przytomność. Oktawiusz — po-