Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szepnął. Niemogłem jednak pomimo chęci. Moje albowiem interesa...
— Twe interesa, odrzekł wicehrabia z uśmiechem, mów raczej twe przyjemności... rozrywki.
— Upewniam pana...
— Ależ ja cię bynajmniej nie badam, odrzekł pan de Grandlieu z uśmiechem. Bądź względem mnie bardziej otwartym mój chłopcze, uważaj mnie jeśli nie za najdawniejszego, to za najlepszego ze swoich przyjaciół! Nie sądź ażebym nie pojmowTał praw miłości dla tego, że mam posiwiałe włosy. Pojmuję, że życie jest smutnem dla młodzieńca, w samotnym wielkim zamku, pomiędzy starcem a dzieckiem. Bo wszak Herminia dzieckiem jeszcze jest prawie. Obok tego domyślam się, iż serce masz zajęte.
— Lecz... zaczął żywo Andrzej.
— Dama okryta welonem! Owa dama przybyła do ciebie z tajemniczemi odwiedzinami, wyjaśnia mi wszystko! przerwał śmiejąc się wicehrabia. Byłbyś niewdzięcznym, gdybyś nie odpłacił jej miłością za miłość, że ona cię kocha to nie ulega wątpliwości! Dowiodła tego, przybywając do twego łoża, wówczas gdy konającym byłeś prawie! Kochasz ją! jestem przekonany. Przyznaj mój chłopcze, że dobrze odgadłem? Ow list wzywający cię nagle do Paryża pisała ręka ukochana. Usłuchałeś. Wynagrodzono cię za to i radość szczęśliwego człowieka tu cię zatrzymuje. Gdyby nie to, byłbyś do nas powrócił, gdyż jestem przekonany o twej prawdziwej dla nas życzliwości. Kochasz mnie jak ojca, a Herminię jak swoją siostrę. Przyznaj żem wszystko odgadł a nie mów