Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani de Grandlieu głęboko westchnęła.
— Istnieje w człowieku sumienie, odpowiedziała, któremu milczenia nakazać niepodobna. Istnieją zgryzoty, jakie zatrzeć trudno.
— Jak możesz mówić o zgryzotach i wyrzutach sumienia uwielbiana moja Horminio? zawołał San-Rémo. Czyliż kochając mnie popełniasz występek lub zbrodnię?
— Zbrodnię najhaniebniejszą ze wszystkich, bo zdradę!
— Lecz kogoż zdradzasz? Ten, którego szanujemy oboje, jest dla ciebie ojcem nie mężem. Za jego tkliwość odpłacasz mu przywiązaniem córki. Czegóż może żądać więcej?
— W dniu, w którym wobec Boga otrzymałam nazwisko jakie dziś noszę, przysięgłam. Popełniam krzywo-przysięztwo!
— Nie!.. po sto razy nie!.. ukochana!.. Przysięga obowiązuje natenczas, kiedy się jej ważność rozumie. Ty nie rozumiałaś ważności swojej przysięgi. Zaprzecz temu jeżeli możesz?
Herminia pochyliła głowę nieodpowiadając. Zuchwały sofizmat młodzieńca nie zdołał jej przekonać zupełnie, zachwiał ją jednak w jej zapatrywaniach.
— To prawda, szeptała bezwiednie, to prawda, ja jej dobrze nie rozumiałam.
Nastąpiło nowe milczenie, które i tym razem jak i poprzednio przerwała pani de Grandlieu.
— Na co się przydały te moje walki wyrzekła. Na co te moje trwogi i boleści? Walczyłam, a mimo to zwyciężoną zostałam. Potrzeba cię było ocalić, podać ci rękę, nie cofałam się przed tem. Przyrzekłam ci że