Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działa pani de Grandlieu, zdaje mi się jednak, że złym i fantastycznym być musi.
— No przyznać trzeba że Tonton nie odznacza się łagodnością, jest to wcielony djabeł!
— Jest wiec niebezpiecznym?
— Dla ciebie gdybyś go chciała dosiąść, zapewne drogie dziecię, lub dla stajennego bojaźliwego nowicjusza; dla jeźdźca wszakże tak dzielnego jak Andrzej, jest tylko nieco trudnym w kierowaniu.
— A zatem nie należy się obawiać wypadku?
— Wypadku zawsze obawiać się można. Licha wiejska szkapa wierzgnąwszy, nieraz rozbija głowę kierującemu sobą niedołędze. Gdybyśmy chcieli unikać wszelkich niebezpieczeństw, nie należałoby nam wcale z domu wychodzić, a i w takim razie nic nie upewnia, czyliby nam dach nie spadł na głowę.
Tak rozmawiając zeszli na taras. San-Rémo również, minąwszy schody zbliżył się do groom’a, który przyłożywszy rękę do swojej szkockiej czapeczki, rzekł z wybitnym angielskim akcentem:
— Niechaj pan markiz ma się na baczności.
— Dlaczego mówisz to Johnie?
— Tonton jest dzisiaj w bardzo złym humorze. Nie wiem co mu tak podrażniło nerwy, lecz niech pan markiz zauważy wzrok jego i uszy. Ostrzegam, że niedozwoli łatwo sobą kierować.
— Tem gorzej dla niego.
John mówił prawdę. Koń bardzo był niespokojnym. Zamiast postawić kończato swe uszy, spuścił je na kark, a z jego wielkich krwawo błyszczących oczu, ogień