Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Pomieciony domek nie jest wcale strzeżonym, wejdziesz pan do niego jak do własnego mieszkania, sypialnia znajduje się na górze. Znam domek ten doskonale, bo i ja niegdyś w nim królowałam.
„Dobrego powodzenia mój mały Oktawiuszu. Nieznana przyjaciółka a koleżanka Diny Bluet“.
Oktawiusz skończył czytanie.
— Co panu jest, czy pan nie chory? zapytał podchodząc ku niemu posługacz kawiarniany.
Młodzieniec nic nie odpowiedział.
— To dziwna! Pan tak nagle się zmienił, mówił dalej służący, dobrze byłoby panu napić się czegoś mocnego.
Oktawiusz podniósł głowę. Był rzeczywiście zmienionym do niepoznania.
— Podaj mi wódki, wyrzekł stłumionym głosem.
Chłopiec wybiegł z pośpiechem i powrócił stawiając przed przybyłym flaszkę pospolitego kształtu, napełnioną płynem żółtawym. Na etykiecie błyszczał napis: „Fine Charopagne“. Na tacy stał mały kryształowy kieliszek.
Spadkobierca milionów papy Gavard wylał na podłogę poucz przyniesiony poprzednio, a opróżnioną po nim szklankę napełniwszy przyniesionym trunkiem, do dna takowa wychylił.
— Oto mi zuch! pomyślał służący. Wie jak się obchodzić z flakonem. Jeżeli mu się słabo zrobiło, to go na nogi postawi! Poczem zapytał. Jakże teraz panu? Czy lepiej?
— Lepiej, odpowiedział Oktawiusz, rzucając na marmurowy stolik monetę dziesięciofrankową. Dziękuję ci.