Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

współubolewanie. Powiedz mi, czy zrobiłaś jaki zakład Herminio?
— Tak, na Tontona, odpowiedziała młoda kobieta rumieniąc się pomimowolnie.
— Przeciw Normie, wyobraź pan sobie, a tem samem przeciw mnie, wołała śmiejąc się pani de Ferier. A trzeba panu wiedzieć panie wicehrabio, że po raz pierwszy w życiu zakład uczyniłam. Jest to debiut niezachęcający, wszak prawda?
Odgłosy trąb na nowo zabrzmiały.
Ponieważ hippodrom w Lantree nie był urządzony tak obrotowo, ażeby jeźdźcy mogli przybyć z powrotem na punkt wyjazdu, markiz kazał ustawić maleńką armatkę u stóp trybuny, w pobliżu sędziów, i wystrzał dany z owego cacka oznajmił obecnym iż zwycięzca przybył do mety.
— Alea jacta est! zawołał pan de Grandlieu.
Kilka minut upłynęło, poczem ujrzano małą grupę jeźdźców ukazujących się z po za lasu i wracających truchtem w kierunku hippodromu.
Dyana pochwyciła lornetkę.
— Gontran na czele! z dumą wykrzyknęła. Lecz to ciekawe, jest ich tylko siedmiu, dodała.
Wicehrabia Armand stojąc na trawniku poniżej trybuny, nie mógł widzieć.
— Którego z dżentlemenów brakuje? zapytał żywo.
— Tego w błękitnej kurtce, odpowiedziała baronowa patrząc przez lornetkę.
— Andrzeja de San-Rémo? wyszepnął pan de Grandlieu. To dziwne!