Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

daje willegiatura. Ludzie poważni, lub uchodzący za takich, jacy za nic w święcie w Paryżu nie pozbyliby się swej oficjalnej wielkości, z dobrą wolą spieszyli wziąć udział w pląsach zamkowych.
— Pójdę ją zaprosić, pomyślał San-Rémo. Dotknąć jej ręki, będzie to dla mnie niebem!
Postąpił kilka kroków ku pani de Grandlieu, lecz zatrzymał się przed zbliżeniem ku niej.
— Zaprosić ją? powtórzył; pragnę tego. Lecz w jaki sposób to uczynić? Mój głos drzeć będzie, jestem przekonany i stanę w obec niej jak chory, lub obłąkany! Czyż mogę, zwróciwszy się ku niej, zacząć rozmowę jednem z owych zdań banalnych, jakie ci wszyscy panowie mają na ustach? A dostrzegłszy ów kwiat pochodzący odernnie wpięty przy jej sercu, czyż zdołam pokonać ogarniający mnie obłęd? Czyż zdołam wzbudzić w sobie tyle siły i odwagi, ażebym zamiast konwenansowych wyrazów nie wykrzyknął: „Kocham cię Herminio“!
Stawiając sobie to zapytanie Andrzej, cofnął się pomimowolnie zawstydzony własną słabością. Gwałtowne owe wzruszenie, z którego jednak nie będą się śmieli ci, co w młodości prawdziwie kochali, wprędce przeminęło. San-Rémo szybko się z niego wyzwolił i rzeki sobie:
— A więc, ponieważ jestem śmiesznym i bojaźliwym, ponieważ drżę mimowolnie, pójdę drżący, lecz pójdę!
I chwiejnym krokiem szedł ku wicehrabinie.
Zapóźno jednak niestety!
Podczas gdy walczył sam z sobą, grupa młodych