Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ni woli ani świadomości o tem co się z nią dzieje; przez krótką chwilę wsparła na ramieniu Andrzeja uroczą swą twarz pobladłą.
Pokusa była zbyt silną. Anioł oprzeć by się nie zdołał, a San-Rémo był tylko człowiekiem, człowiekiem szalenie rozkochanym. Oprzeć się więc dłużej niemogąc, dotknął ustami perłowej skroni młodej kobiety, jaka się znajdowała tak blisko niego.
Poczucie owej niespodziewanej pieszczoty wywarło na pani de Grandlieu skutek, jakoby iskry elektrycznej, i zgalwanizowało ją w jednej chwili. Gorący rumieniec wystąpił na jej twarz marmurowo bladą.
— Odejdźmy ztąd, wyszepnęła zmienionym głosem, odejdźmy, wracajmy na bal.
Wszystko co tu opowiedzieliśmy, odbyło się w znacznie krótszym czasie niż użyliśmy go na opisanie tego. Obie orkiestry kończyły ostatnie dźwięki walca, a skoro Andrzej z wicehrabiną ukazał się w salonach napełnionych gośćmi, gdzie pary tańczących jeszcze wirowały, nikt nie dostrzegł krótkiego zniknięcia dwojga tych ludzi.
San-Rémo odprowadził do krzesła mocno pobladłą Herminię, na którem zaledwie usiadłszy, przechyliła głowę na poręcz. Przymknęła oczy i zdawało się jej, iż w około ściany, obicia, światła i tancerze tworzą jakieś kręgi pełne błędnych zwrotów z szaloną szybkością. Straciła przytomność, omdlała.
Dyana de Ferier, markiza de Lantree i wiele kobiet zebrało się w około zemdlonej, zapytując, czy nie lepiej byłoby ją przenieść do jej apartamentu, gdy nagle otworzyła oczy i uśmiechnięta oznajmiła, że czuje