Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wenus, był niewidzialnym świadkiem sceny w zimowym ogrodzie zamku de Lantree, młodzieniec doświadczał nerwowego podrażnienia. Wreszcie, gdy jego wzrastająca miłość, stawała się głęboką namiętnością, pochłaniającą całą jego istotę, nie mógł wspomnieć bez przerażenia i gniewu, że honor pani de Grandlieu pozostawał teraz na łasce trzeciego.
Postanowił więc przeciąć krótko wszelkie zwierzenia się baronowi, i starać się go przekonać, że tak pomiędzy nim jak i wicehrabiną wszystko zerwanem zostało.
— Mów! zaczął Filip, co zaszło?
— Zawód niespodziewany! przytłaczająca zgryzota! Za zbyt wierzyłem w powodzenie, ku czemu sam mnie zachęcałeś nadzieją. Wszystko to było złudzeniem! Nie jestem wcale kochanym!
— Co ty mówisz? zawołał baron, ależ to szaleństwo!
— Nie! najboleśniejsza to prawda!
— Pani de Grandlieu więc cię nie kocha?
— Nie! i nigdy kochać nie będzie!
— Zkad wiesz o tem?
— Sama mi to powiedziała.
— Miałeś więc z nią stanowczą rozmowę?
— Tak, i od tej chwili wszystko skończone!
— A jednak ja sam widziałem, słyszałem....
— Łudziłeś się, tak jak i ja się łudziłem. Braliśmy oba za dowód miłości, co było naiwną kobiecą kokieterją, a raczej bezwiednem oszołomieniem się tego dziecka, oszołomieniem, wynikłem z pierwszego walca, i upojenia pierwszym miłosnym bukietem.
— Ach! wyszepnął Croix-Dieu, sądzisz więc, że to