Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łam rozpaczać, że nie przybędziesz.
— Jest to dla mnie nader pochlebnem hrabino, odrzekł Croix-Dieu z ukłonem.
— Wszak wiesz drogi baronie, że w tobie widzę to co nazywają dewotki mądrym kierownikiem sumienia“. Gdy jestem smutną, pocieszasz mnie. Skoro się nudzę, odganiasz nudy. Gdy się waham, radzisz mi. Wogóle, jesteś jedynym najlepszym moim przyjacielem.
— Potrzebujesz więc pomocy, rady i pociechy?
— Zdaje mi się że tak jest.
— Poszukamy więc tego wszystkiego. Jakże idą rzeczy co do Jerzego?
— Ni lepiej ni gorzej! A raczej bardziej źle niż dobrze.
— Nie zaczął pracować?
— I jestem pewną, że nigdy nie zacznie. Człowiek tak próżnujący jak on, nieznośnym się staje. Czy ci mówiłam, że oprócz tego zazdrość owładać go zaczyna?
— Mówiłaś, i odpowiedziałem ci wtedy: „Być może iż ma jakie ważne ku temu powody?“ Powtarzam i dziś to zapytanie.
— A ja na nowo ci odpowiadam: „Żadnych jeszcze“, odrzekła Fanny. Dodąję jednak, pragnąc być szczerą, że to niedługo nastąpić może.
— Wyróżniłaś kogo?
— Nie jeszcze, bo wtedy nie nudziłabym się tak, jak teraz się nudzę.
— Do tego już doszło? Do tego! Uczuwałam, jak ci wiadomo, dla Jerzego rodzaj kaprysu, fantazji, ale nigdy miłości. Ka-