Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pozwól pani wyznać, rzekł, iż to mnie mocno zdumiewa. Nie zdarzyło mi się dotąd ażeby która z pięknych kobiet, jakie znam, uskarżała się na brak grzeczności z mej strony.
Głowa i ręka przybyłej pozostały niememi.
— A więc, mówił dalej, jeślim zawinił, dozwól mi poznać mą winę? Podaj mi pani sposób do jej powetowania, zgładzenia.
— Zgładzić, powetować, na to jedyny tylko środek pozostaje, wyszepnął z po za gazowej zasłony głos tak cichy i drżący wzruszeniem, iż zaledwie dosłyszanym się stawał, a pomimo to, drgnął na jego dźwięk książę Leon. Wzgardę, miłością tylko zgładzić można, dodała.
— Wzgarda, z mej strony? zawołał.
— Tak jest, pogarda! A nawet więcej, zniewaga!
— Odemnie? pogarda, zniewaga? Ależ na Boga, kto jesteś pani?
Przybyła wysunąwszy szybkiem poruszeniem swą rękę z dłoni księcia, zerwała w okamgnieniu z głowy woal i kapelusz; a rozwiązane jej włosy spłynęły falą na jej piersi i ramiona.
— Fanny! zawołał Aleosco osłupiały.
— Tak, Fanny! odpowiedziała. Ta Fanny, którą kochałeś gdy była Fauną Lambert, Fanny, ta twoja niegdyś Fanny, dziś hrabina de Tréjan, królowa Paryża, która cię zawsze uwielbia! I zarzuciwszy obie ręce w około jego szyi, szeptała w namiętnem uniesieniu: Leonie! bądź moim kochankiem, mym Bogiem! mym władcą i panem!
Wzruszony, zmieszany i prawie zwyciężony, usiło-