Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i meble w moim pokoju. Zegar, pamiętam to dobrze, uderzył czwartą nad ranem. Nie spałam więc, a mimo to słyszałam nad sobą jeszcze owe ponuro powtarzające glosy: „Biada przeniewierstwu i zdradzie, biada!“ Trwało to długo, bardzo długo! A teraz nie pytaj dla czego jestem bladą, dla czego drżę cała! Wspomnienie tego strasznego snu ściga mnie od rana. Nawet tu jeszcze, przy tobie mnie ściga! Andrzeju, wszak masz te moje listy, masz je wszystkie u siebie? pytała, niespokojnie wpatrując się w niego.
San-Rémo zawahał się z odpowiedzią. Mógłże jednak wyjawieniem tego co zaszło wczoraj wieczorem zadać cios ostatni tej biednej istocie złamanej katuszą nad siły? Odpowiedział więc w sposób wymijający:
— Czy je mam wszystkie! Dla czego pytasz mnie o to moja ubóstwiana Herminio? Miałażbyś wątpić że te listy są dla mnie najdroższem skarbem?
— Nie wątpię o tem, jestem przekonaną. Lecz trzeba z nich zrobić ofiarę, wielką ofiarę! Bądź więc wspaniałomyślnym, spal je wszystkie! Uczynisz to, wszak prawda?
— Uczynię, przyrzekam.
— Ach! jak jesteś dobrym, szlachetnym, szeptała w uniesieniu. Uspokoiłeś mnie wiele, prawie nawet zupełnie. Od chwili tego strasznego snu, który zdawał mi się być przestrogą, przerażającą wróżbą nieszczęścia, myśl o tych listach mnie zabijała!
— Przestrogą, wróżbą, pomyślał San-Rémo. Ol dałby Bóg ażeby się to nie ziściło!
Widzenie się kochanków tak smutno rozpoczęte.