Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ocalę cię Herminio! przysięgam!
Pani de Grandlieu wyrwana nagle z rozpaczy ukazana sobie nadzieją, podniosła głowę.
— Ocalisz mnie? wyszepnęła. Skoro to mówisz, wierzę! Lecz w jaki sposób mnie ocalisz?
— Jedyny tylko środek na to pozostaje, odrzekł.
— Jaki?
— Wyrwać z rąk nędznika listy, które mi ukradzionemi zostały, bo że mi je ukradziono, teraz dopiero rozumiem! Zapłacić w ciągu dni czterech sumę, jakiej żądają w zamian za zachowanie tajemnicy.
— Ależ ta suma przestraszające jest wielką, zawołała pani de Grandlieu. Milion! czyś ty zrozumiał? Na to miliona potrzeba! A ja nic nie posiadam! Pomimo olbrzymiego majątku mojego męża, jestem zupełnie ubogą!
— Co to znaczy? odparł San-Rémo po chwili namysłu. Nie obawiaj się ukochana! Mówiłem że cię ocalę i muszę ocalić! Tak, zostaniesz uratowaną przysięgam! Licz na mnie.
— Wierzę w twe dobre chęci, wierzę w twoje starania. szepnęła Herminia, której bladość zwolna ustępowała. Wierze w ciebie i jestem spokojną!
Wobec tego, tak niezachwianie położonego w sobie zaufania, Andrzej uczuł iż serce ściska mu trwoga na nowo.
W jaki sposób mógł tego dokonać co przyrzekł? Na jakże kruchych i niepewnych podstawach spoczywały jego nadzieje! Lecz jak tonący wyczerpany z sił zmierzając do dna otchłani, ratować się pragnie do ostatniej chwili, tak on spodziewał się, oczekiwał jakiejś nieprzewidzianej, nieprawdopodobnej pomocy.