Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na niej oczekującego Józefa. Zanim zdoła! przemówić ów poczciwy sługa, jego twarz zmieniona, nabrzękłe od łez powieki, i drżące usta, oznajmiały Henryce, iż przeczucie jej nie omyliło.
— Stało się jakieś nieszczęście, wszak prawda? wyjąknęła z trwogą.
Józef nie mając siły odpowiedzieć, potrząsnął twierdząco głową.
— Boże! jęknęła panna d’Auberive, Boże! mój ojciec umarł!
— Nie, nie! przerwał żywo starzec, nie, on nie umarł, ale jest chorym, bardzo ciężko chorym!
— Czyż go zastanę przy życiu? powiedz mi Józefie.
— Mam nadzieję, wyszepnął sługa.
— Jedzmy więc, jedzmy coprędzej!
Starzec, mówiąc to, skłamał, ale w szlachetnym celu. Chciał przygotować Henrykę do strasznego ciosu, jaki, miał w nią uderzyć.
Tegoż samego dnia rano, pan d’Auberive dowiedziawszy się, że ów hrabia Loc-Earn, jego protegowany, którego uważał prawie za syna i tkliwą otoczył opieką; że ten człowiek był zbrodniarzem, łotrem ostatniego rodzaju, przez sąd zawyrokowanym, dowiedziawszy się, że komisarz policji, wraz z agentami przyszli zaaresztować tego nędznika, ojciec Henryki padł rażony apopleksją, i wydał ostatnie tchnienie nie odzyskawszy już przytomności.
Henryka spiesząc ku powozowi, badała dalej:
— Ależ jak mogłeś pozostawić tak mego biednego ojca osamotnionym?