Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lokaj ukazał się powtórnie z oznajmieniem:
— Pan Zimmermann.
Wicehrabia stojąc przy kozetce, na której przed chwilą siedział z Herminią, obrzucił nieufnym wzrokiem przybyłego, który niefortunnie mu przerwał tak ważną rozmowę.
Od pierwszego spojrzenia ów nieznajomy wydał mu się jakąś podejrzaną osobistością, mimo że nie przedstawiał nic tak dalece wstrętnego.
Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, w średnim wieku, ubranny starannie, ale bez elegancji. Gęste siwiejące włosy, spadały mu w puklach na czoło, skronie i kołnierz paltota. Ciemna, gęsta broda, sięgała do połowy policzków, łącząc się z długiemi wąsami, w zupełności usta zakrywającemi. Stalowe okulary, o szkłach lekko zabarwionych, pokrywały mu oczy. Słowem, z całego oblicza, widać było tylko orli nos zakrzywiony, którego barwa purpurowa zdradzała w przybyłym upodobanie do napojów spirytualnych.
Zimmermann, złożywszy w progu ukłon głęboki, zbliżał się ku panu de Grandlieu, co trzy kroki zginając się powtórnie do ukłonów, poczem zatrzymał się w kornej postawie, oczekując na zapytanie pana domu.
— Czy to pan do mnie pisałeś? zagadnął wicehrabia.
— Ja miałem ten zaszczyt, z silnym staro-niemieckim akcentem, odparł zapytany.
— Jeżeli można wierzyć słowom pańskiego listu, to o czemś nadzwyczaj ważnem i dotyczącem mnie bliska chcesz mnie pan powiadomić?
— Tak panie wicehrabio.