Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnej obrony... Każdy ma prawo bronić swojej skóry...
— Masz słuszność.
— Jeszczeby też!
— Czy wiesz, gdzie wyszukać tęgo łotra?
— Nie, ale kto dobrze szuka ten z pewnością znajduje... a ja dobrze będę szukał...
— Co zaś do Renaty?
— Tym razem ona mi nie ujdzie...
— Czyż jej śmierć jest konieczna! Zastanawiam się, że ona nie zna ani swego ojca, ani matki i nie wie nazwiska notaryusza, do którego był adresowany list pochłoniony przez Marnę wraz z trupem Urszuli... Nic nią nie może kierować... Gdybyśmy ją zostawili przy życiu?...
Leopold wzruszył ramionami.
— Serce kurczęce! — zawołał. — W chwili, kiedy by się tego można najmniej spodziewać, ciebie porywają przystępy czułości, któreby mnie bardzo śmieszyły, gdyby nie przestraszały! Zrozumże, że Renata może kiedyś się znaleźć w obec swojej matki. Że twój syn Paweł — (jakkolwiek mu radziłeś aby nic nie mówił) — może o niej wspomnieć Małgorzacie Bertin i że od słówka do słówka, od zdania do zdania, od wywodu do wywodu, światło może zabłysnąć i matka odgadnąć swoją córkę!
— Prawda... — odpowiedział Paskal schylając głowę. — Trzeba ażeby znikła... Ale Paweł.
— Więc co?
— Paweł ją zechce pomścić...