Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słyszał, jak córka Małgorzaty otwierała drzwi, wchodziła i zapalała drzewo przygotowane na kominku.
— Przypominam sobie... — pomyślał. — Tamta panna powiedziała jej, że przyjdzie wieczorem i ta na nią czeka... Nie wstając z łóżka, w którem mi tak ciepło, będę wiedział co się dzieje... Dzielniem zrobił żem nie zasnął.
I nędznik unosząc się trochę na łóżku, nadstawił ucha.
Na korytarzu dał się słyszeć odgłos kroków.
Zapukano zlekka do drzwi Renaty.
Dziewczę pobiegło otworzyć.
— No i cóż, kochanie? — zapytała Zirza wchodząc.
— Nie... niestety!... ciągle nic!... — odpowiedziała Renata, której długo powstrzymywane łzy nagle wytrysły.
— I z ulicy Szkoły Medycznej również nic...
— Ach! — wyrzekła córka Małgorzaty ze łkaniem — musiało się trafić jakieś nieszczęście... ja to przewidywałam... przeczuwałam... Wszystko mnie opuszcza i przygniata... Po osamotnionem dziecięctwie, pełnem łez i smutku, przywiązywałam się do życia przez miłość... miłość ta się zrywa... i Paweł z mojej przyczyny zaawanturował się w szalone przedsięwzięcie, w którem musiał śmierć znaleźć...
— Śmierć! — powtórzyła jasnowłosa Zirza. — Nic nie dowodzi ażeby zginął.
— Moje przeczucia mi to powiadają...