Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ojcu lub do ucieczki ze mną... — Gdybyś ją kochała, umarłabyś z rozpaczy na samą myśl, że twoje dziecko rosło nie znając cię, bez twoich pieszczot, nie wymawiając tych słodkich wyrazów: moja Matko! — Byłabyś umarła, słyszysz! umarła, przeklinając sama siebie!!...
Robert się zatrzymał.
Po tym wybuchu gniewu, czuł, że nadchodzi chwila osłabienia straszna, a może mordercza.
Wstał, pochwycił flaszeczkę z lekarstwem stojącą na kominku, odetkał już drżącą ręką i połknął parę łyko W napoju.
Małgorzata blada, przerażona, drżąca spuściła gWę.
— Tak jest, — szepnęła głucho — byłam złą kochanką i złą matką.... przyznaję i żałuję, tego... ale, moje serce nie było winne... zabrakło mi siły i odwagi.
— Miłość i macierzyństwo dają wszystkie siły i całą odwagę.
— Znieważaj mnie, zasłużyłam na to... znieważaj, ale mi przebacz!... Cierpiałam przez lat dziewiętnaście... opłakiwałam swoją córkę... opłakuję ją ciągle!... Jeżelim nie umarła, to dla tego żem miała nadzieję ujrzéć ją kiedyś, gdy się ukończy moje męczeństwo.... — Ten dzień nastąpił i oto jestem u twoich stóp, błagając o łaskę... o litość...