Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie... panie, — rzekła prawie nieprzytomna, podtrzymując swojego pana i pomagając mu aby usiadł. — Co się stało?... Co panu jest?...
Robert blady jak śmierć, z przygasłém okiem uczepił się obydwiema rękami ramienia pani Sollier i wyjąkał:
— Umieram....
— Pan umierasz!... — powtórzyła Urszula drżąca, — Nie, panie, nie... nie umrzesz...
Lantier, stojąc w bocznym pokoju, przy uchylonych drzwiach, spoglądał, słuchał.
Zimny pot perlił się na jego skroniach, przy korzeniach włosów.
Deputowany mówił daléj z trudnością.
— Ta kobieta... tu, przed chwilą...
— A więc! panie...
— To była ona... Małgorzata... jéj matka... przeklęta matka mojéj ukochanéj córki!... Niech ona jéj nigdy nie zobaczy... Urszulo, słyszysz!... nigdy!... Niestety!... i ja jéj również nie zobaczę!...
— Mój Boże... — wyrzekła z rozpaczą pani Sollier. — Czy to prawda?... — Czy to być może?
— Słuchaj... — mówił daléj Robert, u którego wola zastępowała zniweczoną siłę, — chwile są drogie... życie ucieka... Nic nie zapomnij... — List do pana Auguy notaryusza paryzkiego z ulicy Piramid, jest w górnéj szufladzie stoliczka; — udasz się do Paryża z moją córką... Notaryusz odda jéj zapieczętowaną kopertę, w któréj się znajduje mój testament i pokwitowanie z odbioru mego majątku... — Wszyst-