Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Miał wyjść, gdy w sieni dały się słyszéć jakieś głosy.
— Co to jest — zapytał Lantier.
— To pewno cieśle uwolnieni dzisiejszego rana, przychodzą po zapłatę... już druga. — Pójdę ich załatwić.
— Idź..
Kassjer wyszedł i zamknął drzwi za sobą.
Przedsiębiorca wstał z krzesła i zaczął chodzić szerokim krokiem wzdłuż i wszersz po gabinecie.
— Ach! — mówił do siebie półgłosem, — wszelkie — złudzenie jest niemożliwém!... położenie moje jest jasne!... Chyb aby przed końcem roku zaszło coś niepodobnego do prawdy... może spadnie, jakie naprzykład niespodziewane dziedzictwo... 31 grudnia jest termin ostatni! — Trzeba upaść wtedy, gdy przedsiębiorstwa tak zręcznie ukartowane, tak rozumnie prowadzone, miały oddać miliony w moje ręce!... Gracz nierozsądny, albo raczéj głupi, przegrałem na giełdzie, wtedy gdy mi dosyć było iść tylko drogą, na końcu któréj czekał mnie majątek... — Teraz nie ma ratunku! — Iść, błagać siostrę żony, tak jak mi radził Marlet... na co? Małgorzata pożyczyła by mi pięćdziesiąt, może sto tysięcy franków... a mnie potrzeba dwóch milionów! — dwa miliony gdzie je znaleźć?...
Lantier zadawał sobie to niepodobne do rozwiązania pytanie, nie zwalniając swego gorączkowego i nierównego chodu.
Do drzwi jego gabinetu ktoś z lekka zapukał.