Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ każde cierpienie ma przyczynę, moja ty pieszczotko... Odkryj mi swoją...
— Pomyślisz żem szalona...
— Dla czego?
— Bo rozsądnie, nie byłabym w stanie wytłómaczyć ci swego zmartwienia... — Tu, wszyscy są dla mnie dobrzy, ty mnie kochasz... — Powinnabym czuć się szczęśliwą, a jednak nią nie jestem... — Czuję jakiś niepokój, mam jakieś przeczucia, które mnie dręczą... — Zdaje mi się, że nademną wisi jakieś wielkie nieszczęście i że mnie dosięgnie... Zdaje mi się, że się dowiem o jakiejś złéj nowinie.
Paulina znowu przyciągnęła Renatę do piersi, uściskała z podwójną czułością i odparła:
— No! tak, jesteś trochę szalona! — Ale to wszystko żarty! — Twoje niepokoje, przeczucia, są poprostu złudzeniem, jakie się trafiają w silnéj gorączce! Trzeba je prędko rozpędzić! — Cóż to za cierpienia pochodzące z obawy wymarzonych nieszczęść, jeżeli nie cierpienie urojone? — Na czém gruntują się twoje przeczucia? — Na niczém! — Nie masz żadnego powodu, abyś dzisiejszego poranka była smutniejszą niż zwykle...
— Mam jeden...
— Jaki?
— Miałam sen...
Sen mara Bóg wiara! powiada przysłowie, a przysłowia nigdy nie kłamią!...
— Renata potrząsła głową.
— Nie wierzę ci... — odrzekła, — byłam dotknię-