Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zajęło mu to około dwudziestu minut.
Po upływie tego czasu poszedł połączyć się ze swoim wspólnikiem.
Leopold rozdmuchał ogień, nakrył stół, położył na nim chleb, zimne mięsiwo i wędliny i zagrzał trzy butelki wina ze sporą ilością cukru, cynamonu i plasterków cytryny.
Bandyci zasiedli naprzeciw siebie.
— No, to i koniec! — mruknął Jarrelonge połykając szklankę ciepłego wina.
— Tak... — odpowiedział Lantier. — Alem się bał przez chwilę...
— Czego?
— Tego powozu, co jak naumyślnie jechał, aby sam przeszkodzić.
— Stangret i jadący musieli słyszeć krzyk małej...
— To więcej jak pewna; — sądzili, że się trafił jakiś wypadek na lodzie...
— Więc nie zakneblowałeś dziewczyny?
— Zakneblowałem, ale fular musiał się zsunąć...
— Na drugi raz bierz chustkę bawełnianą, ta lepiej ściska... Zresztą jeden krzyk, to bagatelka... Dziewczyna nie miała czasu wydać drugiego i teraz musi być daleko wśród kry toczonej przez rzekę...
— Nie myślmy już o tem... — rzekł Leopold.
— Czy nasza robota już skończona.
— Dopiero w połowie.
— Czy jeszcze utopienie?