Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/613

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! mój przyjacielu, — wyjąkał Paweł, którego łkanie dusiło — bądź błogosławionym za tę dobrą nowinę!...
Jeszcze upłynęło kilka chwil.
Nagle różowy odcień zafarbował bladą twarz Renaty.
Poruszyły się jej usta...
Wydała słabe westchnienie.
Powieki jej otworzyły się kilkakrotnie, jak skrzydła motyla zbierającego się do odlotu i odsłoniły perłowe białko oka.
Paweł płakał.
Zirza wydawała się wesołą, jak gdyby odzyskała najlepszą przyjaciółkę.
Wiktor Beralle był blady ze wzruszenia.
Juliusz Verdier pochylił się nad dziewczęciem.
— Widzisz mnie pani?... słyszysz? — zapytał łagodnym głosem.
Renata usłyszała dźwięk tego głosu, jeżeli nie zrozumiała słów wyrzeczonych.
Utkwiła w mówiącego błędne spojrzenie, w którem nie błyszczał blask pojęcia, potem zaczęła drżeć na wszystkich członkach, zęby jej zaczęły dzwonić, nerwowe drżenie wstrząsało ciałem.
— Mój Boże!... mój Boże! — co jej jest? — wyszeptał Paweł zmięszany.
— Nadchodzi gorączka, której się obawiałem — odpowiedział Juliusz.
— Co czynie?
— Czy chcesz żebym ci dał dobrą radę?