Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozpędził chmury a zachodzący księżyc rzucał niepewne światło na mury więzienia.
W téj przezroczystéj ciemności Paulina doskonale widziała okno, w którém Lantier ukazał się z rana.
Wzrok jéj powoli przyzwyczaił się do owego półcieniu, w którym dojrzała twarz więźnia.
Stanęła nieruchoma, zaledwie oddychając, z utkwionym wzrokiem, z ręką opartą na ryglu okna.
Renata zaczęła się przygotowywać do spoczynku. Rozpletła włosy i przesuwała szyldkretowym grzebieniem po obfitych, pysznych splotach, spadających na jéj ramiona.
— Gdy zupełna nieruchomość i milczenie jéj przyjaciółki stawały się coraz dłuższe, zaniepokoiła się tém, i obróciwszy się trochę, zapytała:
— Na co ty tam patrzysz?
Pódź zobacz.
— Co takiego? — rzekła Renata podchodząc.
— Okno więźnia.
— Dla czego? — Proszę cię o to...
Dziewczę machinalnie usłuchało.
— Ten człowiek jest tam... — rzekła z drżeniem, nachyliwszy się, — zdaje się, że piłuje kratę.
— Cicho bądź... serce mi bije... Zdaje mi się, że. zajdzie coś dziwnege... — Chciałabym lepiéj widziéć... otworzę okno...
— O! nie... nie... — żywo odparła Renata.
— Czemu?... czegóż się ty obawiasz?
Renata drżąca cofnęła się w tył.