Ta strona została przepisana.
I nie szanuje świętego schronienia...
Ktoby on nie był — przebaczyć nie mogę; —
Mąż prawy — prostą zwykł obierać drogę,
Prosi... lub idzie przebojem w dzień biały...
A hultaj tylko... albo łotr zuchwały,
Nocą się skrada, godzi pokryjomu,
I wnosi hańbę do zacnego domu.
Twardowski (dobywając oręża)
Co?
(Justysia, która w ciągu tej rozmowy przybliżała się ostrożnie i przypatrywała się z zajęciem Twardowskiemu, właśnie w chwili kiedy ten dobywa oręża, chwyta go obiema rękami za tęż rękę)
Justysia.
Justysia.
Tuś mi motylu! — Teraz mi zdąż
Ulecieć z rąk... cha, cha, cha!
Twardowski.
Szalona!
Znów tu? — czyś z ziemi wytrysła łona?
(wyrywa rękę i odtrąca Justysię)
Justysia (cofając się ku swemu miejscu, do Hanny, wskazując na Twardowskiego)
Cha, cha, cha! piękna! — uciekaj! — to wąż!
Starosta (do Hanny ukazując Justysię)
Widzisz ofiarę! — przed Panem schyl skroń,
Że ci w czas bratnią zesłał w pomoc dłoń.