Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 1.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez chwilę mocowali się z sobą, kto kogo przewróci. Nareszcie gorset jej rozdarł się i upadła.
Wtedy on zadyszany nagle się zatrzymał.
Zdawało się, że szał go jakiś ogarnia, jakaś wściekłość dzika, że rozjuszony szuka kamienia, broni jakiejś, ażeby ją zabić.
Oczy jego napotkały nożyce, połyskujące wśród zwojów sznuru, i miał ochotę zatopić je w białe jej łono.
Aie uczucie zgrozy go wytrzeźwiło, odrzucił je, uciekł, pomieszany, z przymkniętemi powiekami, jakby sam jej teraz nie chciał, dlatego, że mu się opierała.
Jakób uciekł wśród posępnej nocy.
Pędził ścieżką z pagórka i wbiegł na niewielką dolinę; kamyki, toczące mu się pod nogami, przestraszyły go, rzucił się na lewo w zarośla, a zawróciwszy na prawo znalazł się na pustej płaszczyźnie.
Nagle napotkał przed sobą ogrodzenie kolejowe: pociąg nadchodził, ryczący, pałający ogniem; z początku nie pojął tego nawet, znieczulony z przestrachu.
A! taki tłum ludzi przejeżdżał, ta bezustanna fala, a on tu bliski był obłędu.
Odwrócił się od tego miejsca, poszedł dalej.
Wszędzie teraz napotykał tor kolejowy, w głębi nasypu, okrążonego po obu stronach przepaściami.
Okolica ta pusta, przerznięta szynami, była jakby labiryntem bez wyjścia, gdzie odbywała się jego ucieczka, w ponurem pustkowiu pól, leżących odłogiem.
Długo tak biegł, aż ujrzał przed sobą czarny otwór, paszczę otwartą tunelu.